niedziela, 20 stycznia 2013

Recenzja: "Życie Pi".



Trochę bałem się tego filmu. Pierwszy trailer nie nastawił mnie zbyt optymistycznie: ot jakaś opowiastka o biednym i wymizerowanym hindusie z prawdopodobnie wymuszonymi motywami religijnymi i wciśniętymi na siłę efektami 3D. Moje podejście wiązało się prawdopodobnie z niesmakiem jaki utrzymywał mi się w buzi po obejrzeniu „Slumdoga: Milionera z ulicy”. Potem na szczęście przeczytałem książkę, która skutecznie przywróciła moje zainteresowanie tym filmem. Pomyślałem sobie: „ej to może się udać!”. Pytanie teraz czy świat postanowił jak zwykle sprowadzić Naiwnego Piotrka siłą na ziemię? Przeczytajcie poniższą recenzję to się dowiecie!

Kici kici, taś taś.
Fabuła toczy się na dwóch płaszczyznach. Na jednej mamy młodego Pi, hindusa i syna właściciela zoo, który wraz z rodziną i całym zwierzyńcem płynie na statku w stronę Kanady i lepszego życia. Wszystko przerywa jednak tragedia: ich statek tonie a Pi, któremu udaje się dotrzeć do szalupy zmuszony jest dryfować po Pacyfiku za towarzysza mają dorosłego tygrysa bengalskiego (Tom Hanks lepiej dobiera sobie znajomych). Na drugiej płaszczyźnie widzimy już dorosłego Pi, który relacjonuje te wydarzenia pewnemu pisarzowi, jednocześnie zahaczając o tematy religijne.

I tu dla mnie pojawił się pierwszy zgrzyt. Pi jest człowiekiem głęboko wierzącym i w segmencie pokazującym go na wodzie z kociaczkiem w łajbie wszystko jest w porządku: wszelkie odwołania do sił wyższych są w 100% na miejscu. Problem mam tylko z dorosłym Pi, który ładuje w widza spore ilości truizmów. Te jego wynurzenia są takie jak się obawiałem: odrobinkę wymuszone i dość oczywiste. Oczywiście mogę też być odrobinkę przewrażliwiony na tym punkcie bo ogólnie nie lubię takich motywów. Nie zrozumcie mnie jednak źle: te fragmenty są na szczęście nieliczne i krótkie i nie przeszkadzają w odbiorze filmu. Poczułem się jakbym znalazł kilka płatków zbożowych w mojej misce płatków czekoladowych: nie do końca się tego spodziewałem ale i tak zjadłem. Ważniejszy jest fakt, że filmowi udaje się wywołać prawdziwe emocje! Potrafi wzruszyć i to nie uciekając się do żadnych ckliwych chwytów! Wyszedłem z kina z wilgocią w oczach i za to należy się „Życiu Pi” spory plus.

Może fabularnie nie jest jakoś wybitnie ale dzięki lekkiemu baśniowemu zabarwieniu całej tej historii ogląda się film przyjemnie i bez dłużyzn. Prawdziwą perełką są jednak zdjęcia i scenografie. Co tu dużo mówić: ten film jest piękny. Pomysłowe przejścia, przekonujące efekty specjalne i wybitnie śliczne scenografie są dla oczu tym czym dla pustego żołądka trzydaniowy obiad w pięciogwiazdkowym hotelu. Znaczy się ucztą. Do tego dochodzi genialnie animowany tygrys. Czuć wręcz bijące od niego zagrożenie. Zrobić świetnie animowanego zwierzaka, który zagra przekonująco jest okropnie ciężko (o czym przekonali się twórcy „Zmierzchu”) ale w „Życiu Pi” sztuka ta się udała. Całości dopełnia dobra kreacja głównego bohatera.

Podsumowując, „Życie Pi” jest dobrym filmem. Olśniewający wizualnie gubi trochę wyrazu w tej drugiej warstwie. Tak więc w wojnie krytyków („jest genialny” kontra „jest nudny”) staję po środku; kompletnie nie żałuję wydanych na niego pieniędzy bo bawiłem się dobrze. Koniecznie zabierzcie na niego swoje dziewczyny, żony itp. istnieje szansa, że im spodoba się bardziej.

Moja ocena: 7

3 komentarze:

  1. Bo za wiele na niego nie wydałeś :P
    Mnie motywy religijne nie raziły.. nie jestem w stanie za wiele przytoczyć, bo zupełnie na czym innym się skupiłam. Na szczęście, ja żadnych wyobrażeń i oczekiwań nie miałam, więc się nie mogłam zawieść.
    A film i do pochlipania i do pośmiania dobry jest :) Mogłabym jeszcze raz obejrzeć i pewnie to uczynię za kilka miesięcy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. dla mnie film byl mega pod wzgledem efektow mogl bybc troche nudny bo w koncu koles samz tygrysem na morzu to raczej nie love storya ni film akcji ale ogolnie efekty i swiat przedsawiony i sam film w sobie zrobil na mniemega pozytywne wrazenie takie cieple... pozdrawiam:)
    a tak by the way slumdog nie podobal mi sie mega naciagny ...:P

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja właśnie miałam co chwilę takie "omfg, take this shit outta teh story" (co prawda oglądałam to spazzing over the fact that Keanu Reeves watches it in the same room) ale srsly, połowę efektów bym ujęła. Samego tygrysa niet, był najfajniejszy, ale otoczenie itp. Pewnie z siostrą byśmy lały z tego kto jakie grzybki brał, ale przez pół filmu chciałam iść do domu O_o;
    A te truizmy przypisałam postaci, nie filmowi, więc nie mierziły mnie raczej ;3
    Pozdro600, czas wrócić do płytkich obrazów xD

    OdpowiedzUsuń