poniedziałek, 31 grudnia 2012

Za co cenię Christophera Nolana.



Jestem przekonany, że część z was musiała usłyszeć to nazwisko w pewnym momencie tego roku: jeśli nie związane z premierą nowego filmu o Batmanie to użyte w promocji niektórych filmów na zasadzie „twórca inspirował się Nolanem”, albo „czuć ducha Nolana w tej produkcji”. Zanim jednak wyjaśnię co sprawiło, że zadedykowałem mu notkę to wypadałoby go przedstawić tym, którzy ten rok spędzili pod kamieniem czy w innej jaskini. A więc, Panie i Panowie poznajcie Christophera Nolana, reżysera.
Takie tam z nietoperzami
Jak na kogoś na kim wzoruje się w chwili obecnej połowa Hollywoodu, Krzysiek Nolan jako reżyser ma wyjątkowo ubogą filmografię: raptem siedem filmów (nie liczę krótkometrażowych). Ale jak wszyscy wiemy liczy się jakość a nie ilość (ci którzy pomyśleli „długość” powinni zgłosić się do najbliższej placówki medycznej) a z jakością akurat u naszego Krzyśka nie ma problemów. Zresztą co tu będę gadał, niech tytuły mówią same za siebie: „Memento”, „Incepcja” czy „Mroczny Rycerz” to już tak naprawdę klasyka kina; to są filmy które nie pozwalają o sobie zapomnieć (w czym często ja pomagam trując ludziom by w końcu obejrzeli „Memento”).

Wszystkie jego filmy cechują się niebanalną, ciekawie prowadzoną fabułą z zaskakującymi zwrotami akcji, ale to tak naprawdę postaci którymi Nolan zaludnia swoje produkcje skupiają na sobie pełnię uwagi widza. Są po prostu świetnie nakreślone i umotywowane z pełnym zapleczem psychologicznym. Jego Trylogia Batmana (każdy kto twierdzi, że będzie czwarta część Batmana niech w tym momencie sobie odpuści – będzie ale remake. Gacek też wystąpi w Justice League) jest chwalona przede wszystkim za głęboko zarysowane postaci i nacisk na ich psychologię.

Podejście Nolana do jego postaci rozeszło się szerokim echem po studiach filmowych w Fabryce Marzeń. Nagle bowiem okazało się, że główni bohaterowie w filmach nie muszą być płascy jak przewalcowana kartka papieru!, że mogą być kimś więcej niż palcem służącym do naciskania spustu broni z dołączonym do niego ładnym ciałkiem! (To niesamowite odkrycie kładzie się cieniem na karierze takiej np. Megan Fox, która tak naprawdę była chodzącymi cyckami). W iście mojżeszowej roli Nolan przynosi przykazania odnośnie kreacji postaci do lekko zagubionego ludu z Hollywoodu. A lud słucha, czego dowodem są inspirowane Nolanem, i do tego bardzo udane, produkcje jak „Skyfall” (który wczoraj zarobił na świecie miliard dolarów) czy „Looper”. Z tym drugim miałem o tyle ciekawy kontrast, że dzień wcześniej widziałem „Pamięć Absolutną”, w której z powodzeniem Collina Farrella można by zastąpić starym trampkiem od WF-u a i tak nikt by nie zauważył różnicy.

Ale to nie wszystko co nam dał i za co cenię Krzyśka Nolana. Jego podejście do wykorzystywania technologii w filmach, zarówno efektów specjalnych jak i wrażenia 3D, jest ewenementem dla całego Hollywoodu. Zapytany o stanowisko względem 3D Nolan powiedział: „Nigdy nie spotkałem kogoś komu podobałby się ten format i martwię się tym, że ktoś każe płacić ludziom więcej za coś czego nie lubią. Osobiście nie chcę kręcić w tej technice tylko po to, żeby ludzie byli zmuszani do płacenia więcej za bilety”. Z radości po przeczytaniu tego przesłałem Krzyśkowi mentalne przybicie piątki i postanowiłem chodzić na wszystkie jego filmy do kina. Co więcej, Nolan wyraźnie potępił takie filmy jak „Transformers 3” za kompletne odarcie z fabuły i zastąpienie jej bezmyślną orgią efektów wizualnych. Coś w tym jest bo czasami odnoszę wrażenie, że filmy pokroju „Avatara” czy właśnie „Transformersów” są tworzone tylko jako materiał do masturbacji dla grafików komputerowych.

Opinia Christophera brzmi to trochę jak hipokryzja - w końcu jego „Incepcja” zgarnęła Oscara za efekty specjalne. Sprawa jest trochę subtelniejsza bo Nolan nie potępia efektów generowanych komputerowo tylko postuluje mądrzejsze ich wykorzystanie – jako środek służący do przekonania widza, że ogląda coś prawdziwego a nie jako cel sam w sobie. Na poparcie tej teorii chciałbym wam przedstawić kilka przykładów tego jak Nolan podchodzi do efektów CGI, zaczynając od sławnej sceny walki z „Incepcji” - w obracającym się korytarzu. Otóż tam gdzie inni walnęliby efekty specjalne, Krzysiek pewnie powiedział: „a wiecie co? Obróćmy ten cholerny korytarz ręcznie.” Zbudowano więc cały korytarz od podstaw, wsadzono go w specjalne urządzenie do obracania, wciśnięto do środka aktorów i PRESTO! mamy jedną z najlepszych scen walki ever.


Zresztą, „Incepcja” to tak naprawdę festiwal sztuczek filmowych, które my widzowie wzięliśmy za efekty specjalne. Scena w Paryżu, gdy DiCaprio tłumaczy Ellen Page, że śni a potem kawiarenka wybucha im w twarz? To nie są efekty specjalne, naprawdę rzucano w nich odłamkami. Fontanna wody zmywająca DiCaprio na początku filmu? Też nie. A scena gdy woda w szklankach się przechyla? Specjalnie zbudowane na potrzeby tej sceny pomieszczenie, które przechylane było za pomocą siłowników. Nie no ale forteca w górach z końcu filmu to już na pewno efekty komputerowe? Prawda? Nie. Podobne podejście widać też np. w „Mrocznym Rycerzu”. Pamiętacie scenę, w której Batmanowi udaje się wywrócić CAŁĄ ciężarówkę? Zawsze się zastanawiałem jak osiągnięto ten efekt, a tu proszę – Nolan po prostu kazał wywrócić CAŁĄ ciężarówkę na środku ulicy w Chicago!

Podsumowując: cenię Christophera Nolana za jego tradycyjne podejście do filmów i uczciwość względem widzów. Kiedyś czytałem jak Spielberg powiedział, że w czwartej części Indiany Jonesa, użyje jak najmniej efektów specjalnych i wróci do korzeni – kręcenia z kaskaderami. A tu co? Kupa – dość średnie efekty specjalne i ogólnie średni film. Dopiero Nolan pokazał, że można w dzisiejszych czasach robić świetne filmy oparte na świeżych i często nowatorskich konceptach z doskonałymi kreacjami bohaterów. W czasach gdy powstają same sequele czy remake’i filmy takie jak „Prestiż” czy „Incepcja” udowadniają, że jest jeszcze nadzieja dla Hollywoodu. I za danie mi tej nadziei jestem wdzięczny.

sobota, 22 grudnia 2012

Hobbit w 48 klatkach na sekundę - aktualizacja.

Dobra ludziska dzisiaj na szybciutko: w końcu otworzyli kino Helios w Bydgoskiej Galerii Pomorskiej. I jako najnowocześniejsze kino w Bydgoszczy oferują seanse "Hobbita" w 48 klatkach na sekundę. Dodatkową informacją jest to, że taki seans jest wyświetlany z napisami i w 3D (tak więc możecie doznać aż dwóch oczopląsów). Przypominam, że premiera jest w ten wtorek, 25.12 i jeśli wszystko pójdzie dobrze niedługo po premierze możecie oczekiwać recenzji na Kino Myślach. A jak cenowo to wygląda? Otóż, z tego co się orientuję to cena jest jak za normalny film w 3D. Wszystkim zainteresowany polecam się wybrać we wtorek (ale niekoniecznie na premierę) ponieważ bilety w ramach "Taniego wtorku" kosztują po 14zł dla wszystkich. Na dziś to by było na tyle, jeśli coś dalej będzie się zmieniać będę was informował!


Wypadałoby się nauczyć ich imion co nie?

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Recenzja: "Operacja Argo".



Prawdopodobnie wielu z was imię Bena Afflecka kojarzy się z filmami tak złymi, że filmy denne wytykają je palcami, śmieją się im w twarz i zabierają im pieniądze na lunch. Możecie tego nie wiedzieć, ale Affleck jako aktor jest zdobywcą aż trzech statuetek Złotych Malin (które przyznaje się zanajgorsze filmy i role). Dlatego gdy usłyszałem, że jego najnowszy film „Operacja Argo” zbiera dobre recenzje postanowiłem sam to sprawdzić! No bo jak to tak? Czy najgorszy aktor Hollywoodu nagle zaczął kręcić dobre filmy? To z kogo się teraz będziemy nabijać? Cóż… na to ostatnie pytanie odpowiedzi niestety jeszcze nie ma. Co do wcześniejszych: przeczytajcie poniższą recenzję to się dowiecie.


Nie cierpię plakatów, do których nie mogę się przyczepić
















Film jest oparty na prawdziwej historii i opowiada losy agenta CIA Tony’ego Mendeza (granego, a jakże, przez Afflecka), któremu powierzono zadanie wydostania z ogarniętego anty-amerykańską gorączką Iranu sześciu pracowników ambasady USA, którzy zbiegli z niej po ataku wściekłego tłumu. Plan jest zgoła szalony: podając się za ekipę kręcącą film science-fiction Mendez chce przeprowadzić szóstkę uciekinierów przez pilnie strzeżoną granicę.

Fabuła nie jest przesadnie skomplikowana, nie jest też nafaszerowana nagłymi zwrotami akcji ani nie ma w niej intensywnych pościgów czy brania na klatę chmury pocisków z karabinów. Powiedzmy sobie szczerze: to nie jest film akcji ani nawet film sensacyjny. Mamy tu do czynienia ze świetnym thrillerem skonstruowanym na wzór filmów o napadach na bank. Fabuła podąża więc sprawdzonym schematem: zbieramy ekipę, planujemy i jazda. I to się bardzo dobrze sprawdza. Dodatkowo, w pierwszej części filmu, podczas kompletowania ekipy, pojawiają się dwie postaci drugoplanowe, które tak naprawdę kradną cały show. Mowa tu o jowialnym charakteryzatorze z Hollywoodu Johnie Chambersie (wyśmienita rola Johna Goodmana) i o producencie filmowym Lesterze Siegelu (w tej roli równie dobry Alan Arkin), którzy tworzą bardzo zgrany duet oferujący nam sporą dawkę inteligentnego humoru.

„Operacja Argo” tak naprawdę błyszczy w momencie gdy Mendez przybywa na miejsce akcji, wtedy też zauważamy jak bardzo dobrym jest thrillerem: bezbłędnie udaje się jej wytworzyć atmosferę niepokoju i zagrożenia. Affleck za kamerą wirtuozersko wręcz szafuje napięciem: potęguje je tam gdzie trzeba ale też i daje momenty wytchnienia (zazwyczaj dostarczonego przez nasz sypiący tekstami duecik). Przyznam się wam, że niepokój jakiego doświadczają czekający na ratunek w zupełnie obcym kraju obywatele USA udzielił mi się błyskawicznie: podczas seansu siedziałem cały spięty na krawędzi fotela, ze zniecierpliwieniem wyczekując tego co wydarzy się dalej.

Jest to film w całej swojej kameralności wyjątkowo emocjonujący i z czystym sercem polecam go każdemu, kto ma ochotę zobaczyć bardzo dobrze zrealizowany thriller. Affleck udowadnia nam, że tkwił w nim głęboko (zapewne w jego seksownym dołeczku) ukryty talent reżyserski, który zaczyna wypływać na powierzchnię. Jego następny reżyserski projekt będę już śledził od samego początku.

Moja ocena: 8,5

środa, 12 grudnia 2012

"Hobbit: Niezwykła podróż" - informacji garść.


Premiera pierwszej części Hobbita zmierza do nas dużymi krokami owłosionych bosych stóp! Z tej też okazji chciałbym się podzielić z wami garścią informacji około-premierowych, które udało mi się wygrzebać z przepastnych głębin Internetu. Zapraszam do czytania!

Hej ho, hej ho, naparzać smoka by się szło.











Na pierwszy ogień idą wersje filmu. Tutaj pełne zaskoczenie ponieważ tych będzie aż 7! Skąd ich aż tyle? Otóż w próbie poszerzenia grona odbiorców (a co za tym idzie, dobrania się do ich sakiewek) „Hobbita” zdubbingowano. Nie mówię, że jest czego się bać ponieważ nasze dubbingi mają moc ratowania słabych filmów z „Asterixem i Obelixem W Służbie Jej Królewskiej Mości” jako koronnym przykładem. Dobra dość biadolenia, jesteście ciekawi obsady? Jarosława Boberka się nie dopatrzyłem ale z ciekawszych nazwisk widzę Wiktora Zborowskiego jako Gandalfa czy Danutę Stenkę jako Galadrielę. Dość szokującym wyborem jest obsadzenie Króla Polskiej Żenady - Borysa Szyca w roli Golluma, ale po przejrzeniu jego dokonań dubbingowych („Piorun” czy „Jeż Jerzy”) można się trochę uspokoić. Pełną listę można znaleźć pod tym linkiem.

Wracając do wersji filmu: tak jak mówiłem będziemy mieli ich do wyboru 7 a są one raczej, z wyjątkiem ostatniej, standardowe:

·         2D napisy
·         2D dubbing
·         3D napisy
·         3D dubbing
·         IMAX 3D napisy
·         IMAX 3D dubbing
·         HFR napisy

Ta ostatnia wersja to nic innego jak osławione 48 klatek na sekundę, co jest prędkością dwukrotnie większą od „normalnych” filmów, które można zobaczyć w kinie. Ponoć efekt na początku jest dość dziwny, ludzie nawet pisali, że przypomina im to telenowele brazylijskie. Pamiętacie jak widzieliście po raz pierwszy film na blu-rayu na telewizorze z lepszym odświeżaniem ekranu? Pamiętacie to wrażenie jakby to było kręcone z ręcznej kamery i wyglądało zbyt realistycznie (ja pamiętam – wtedy myślałem, że blu-ray to badziew)? Cóż… efekt 48 klatek na sekundę może być podobny.

Inna sprawa, że z uwagi na potrzebę posiadania najnowocześniejszych projektorów nie wszystkie kina są w stanie wyświetlić film w takiej szybkości. Czy będzie można Hobbita zobaczyć w 48fps’ach w Bydgoszczy? Otóż znowu się okazuje, że nasze ukochane miasto jest technologicznym zadupiem (ale Toruń też więc nie jest tak źle!), ponieważ zarówno Multikino jak i Cinema City nie posiadają takiego sprzętu. Nic mi na razie nie wiadomo o Heliosie, który zostanie otwarty jakoś krótko po świętach. Hę? To mamy kolejny multipleks?, zapytacie. Tak. W Galerii Pomorskiej. Wracamy do tematu: Hobbita w 48fps’ach wyświetlać będą (przynajmniej na tą chwilę):

Cinema City
Warszawa: CC Arkadia, CC Galeria Mokotów
Kraków: CC Kazimierz
Katowice: CC Silesia
Łódź: CC Manufaktura
Gdańsk: CC Krewetka
Wrocław: CC Korona
Poznań: CC Kinepolis

Multikino
Gdańsk
Kraków
Poznań: Malta
Szczecin
Warszawa: Targówek, Ursynów, Złote Tarasy
Wrocław

To by było na tyle informacji. Osobiście pewnie będę się wybierał w stronę Gdańska, gdyż jestem niesamowicie ciekaw jak to będzie wyglądało w 48 klatkach na sekundę. A wy? Czekacie na Hobbita?

środa, 28 listopada 2012

Recenzja: "Atlas Chmur".


„Atlas Chmur” jest lepszy niż książka, na podstawie której powstał! Rany… nigdy nie podejrzewałem, że kiedykolwiek będę miał okazję powiedzieć to zdanie a już tym bardziej w odniesieniu do filmu, co do którego miałem tyleobaw. Ale czy zatem film jest wart polecenia? W końcu książka mogła być słaba (i była) co by znaczyło, że film może być co najwyżej średni. Cóż… takich rzeczy raczej się ze wstępów do recenzji nie dowiecie, więc nie pozostaje nic innego jak przejść do meritum.


Chociaż raz tłumacze nie mieli problemów z tytułem.
















„Atlas Chmur” to 3 godzinna (pamiętajcie żeby się wysiusiać przed seansem – wstrzymywanie grozi powstaniem kamienia nerkowego!) epopeja science-fiction, na którą składa się 6 zdawałoby się odrębnych historii. Każda z nich nie dość, że przedstawia dzieje innego bohatera to jeszcze jest nakręcona w różnym stylu: mamy tutaj m.in. komedię czy kryminał. Wszystkie łączy motyw przewodni: reinkarnacja i kolejne wcielenia tej samej osoby. Obawiałem się osobiście, że fabuła może być mocno nieczytelna dla osób niezaznajomionych z książką, ale nie było aż tak źle! Mimo sporych przeskoków czasowych i mocnego poszatkowania da się śledzić całą historię bezmigrenowo.

Tak naprawdę to co rodzeństwo Wachowskich razem z Tomem Tykwerem zrobiło z fabułą książki zasługuje na gromkie brawa! Z rozmemłanej i nudnawej książki (nie wierzcie Empikowi! Taka to epopeja fantasy jak z bułki pocisk artyleryjski) udało im się wycisnąć najsmaczniejsze kąski i podać je w wyśmienitym sosie. Wszystkie historie są emocjonujące i wciągają jak Włosi spaghetti do tego niektóre zwroty akcji na prawdę potrafią zaskoczyć. Daje tu również znać o sobie mistrzowskie wyczucie tempa akcji; gdy pojawia się groźba, że ilość dialogów mogłaby znużyć widza nagle częstowani jesteśmy angażującą sceną akcji. Mógłbym chwalić w ten sposób długo ale wydaje mi się, że największą reklamę temu filmowi robią… moje pośladki. Jako, że okoliczności zmusiły mnie bym oglądał ten film na schodach i bez oparcia bałem się, że moje zacne i delikatne 4 litery podniosą alarm po 10 minutach seansu. I być może piszczały z bólu ale film tak mnie wciągnął (mimo znajomości fabuły po przeczytaniu książki), że nic nie zauważyłem.

Rewelacyjnym pomysłem trójki reżyserskiej było obsadzenie aktorów w wielu rolach jednocześnie – taki np. Tom Hanks gra 6 skrajnie różnych postaci (moja ulubiona? Dermot Hoggins). Dzięki takiemu zabiegowi przedstawiona tutaj wędrówka dusz jest świetnie uwypuklona. To co w książce było zaledwie zarysowane tutaj jest nam serwowane z siłą i prędkością rozpędzonego parowozu (niekiedy to zaczyna odrobinkę drażnić – gdy bohaterowie zaczynają klepać rzeczy w stylu „mieliśmy się spotkać i wiem, że już się kiedyś spotkaliśmy”). Oklaski tutaj należą się stylistom i makijażystom, którzy Oscara za charakteryzacje jak nic mają w kieszeniach. To co wyczyniali z aktorami zasługuje na najwyższą pochwałę. Polecam zostać na napisach ponieważ w ich trakcie prezentowane jest zestawienie wszystkich postaci granych przez każdego aktora (zaufajcie mi – kilku was zaskoczy).


Moja reakcja po zobaczeniu kto grał pielęgniarkę.
















Muszę przyznać, że jestem zachwycony i zaskoczony. Krytycy filmowi praktycznie jednogłośnie zjechali ten film… no ale im się nie dziwię: mając w perspektywie reinkarnację w kamień (a to ich bez wątpienia czeka) też byłbym odrobinkę drażliwy. Książka, która uznawana była za nieekranizowalną została nie dość, że z bardzo dobrym skutkiem przeniesiona na srebrny ekran to jeszcze rezultat jest jednym z najbardziej pozytywnych zaskoczeń w tym roku! Polecam wszystkim fanom science-fiction. A nie-fanom mówię: to dobry moment, żeby spróbować się przekonać.

Moja ocena: 9

wtorek, 13 listopada 2012

Recenzja: Looper - pętla czasu.


Moje oczekiwania względem Loopera były spore, żeby nie powiedzieć monstrualne. Do tego entuzjastyczne recenzje specjalistów nakręcały mnie jeszcze bardziej. Aż mi się najnowszy Batman przypomniał : sytuacja była taka sama a film okazał się „zaledwie” dobry. Zresztą o oczekiwaniach pisałemjuż jakiś czas temu więc nie będę się powtarzał. Pozostają zatem dwa pytania: czy film okazał się tak dobry jak twierdzili krytycy i, co najważniejsze, czy Bruce Willis mimo 57 lat na karku nadal kopie dupy? Jeśli chcecie poznać odpowiedzi na te pytania to zapraszam do czytania!

Ale po kolei: zacznijmy od fabuły. Rok 2044 jest miejscem (i czasem), w którym działają tytułowi looperzy: pracujący dla mafii zabójcy. Jednym z nich jest główny bohater Loopera: Joe (Joseph Gordon-Levitt, z lekkopodrasowaną buźką). Szkopuł polega na tym, że zarówno mafia jak i przyszłe (to bardzo dobre słowo w tym kontekście) ofiary Joe’go znajdują się… 30 lat w przyszłości. Otóż bandziory wysyłają swoich przeciwników z roku 2074 w przeszłość, gdzie ludzie pokroju Joe’go witają ich flintą i poczęstunkiem w formie ołowiu, kasując przy tym ładną sumkę. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że podczas jednego ze zleceń Joe staje naprzeciwko siebie samego z przyszłości (Bruce Willis). Chwila wahania pozwala na ucieczkę temu drugiemu i tak zaczyna się wyścig z czasem: mafia bowiem nie wybacza takich wpadek.


Też bym chciał żeby moje starsze ja było Brucem Willisem
















Na początku chciałbym zaznaczyć, że to nie jest film akcji. Niektórzy mogli wyjść z mylnego założenia, że skoro w filmie gra Bruce to pewnie będzie sporo naparzania. Otóż nie moi drodzy! Looper jest thrillerem science-fiction i do tego cholernie dobrym! Poprzez przerzucenie ciężaru opowieści z akcji na postaci dostajemy wciągającą historię ze świetnie rozpisanymi i umotywowanymi postaciami. Muszę przyznać, że tak pełnowymiarowych kreacji nie widziałem w kinie już dawno – nie ma podziału na tych złych i dobrych, wszyscy funkcjonują w odcieniach szarości. Joe nie jest przyjemną w odbiorze postacią: w końcu jest ćpunem i mordercą ale i on potrafi wykrzesać z siebie uczucia, o które nigdy byśmy go nie podejrzewali. Oczywiście same sekwencje akcji są obecne i niesamowicie trzymają w napięciu. Ja ze zdenerwowania siedziałem na krańcu fotela bezwiednie obgryzając paznokcie (w czym nie byłem sam – pozdrawiam mojego kinowego sąsiada z lewej). Świetnie się wpasowują w ogólną fabułę i nie czuje się, że są w jakikolwiek wymuszone – przeciwnie, każda jest umotywowana przez historię i stanowi jej integralną część.

Niezmiernie podobała mi się wizja Stanów Zjednoczonych z roku 2042: bród, ubóstwo i bezprawie są na porządku dziennym a brak zasobów naturalnych aż nadto widoczny w postaci alternatywnych rozwiązań w stylu paneli słonecznych na zdezelowanych samochodach. Uwagę zwraca też oszczędność efektów specjalnych nietypowa dla Hollywoodzkich produkcji science-fiction: reżyser nie ciska nam ich w twarz krzycząc „patrzcie jaki jestem wizjonerski” lecz umiejętnie trzyma je na wodzy. Jako że worek z superlatywami nadal mam otwarty, chciałbym kilkoma pozytywnymi epitetami sypnąć w stronę udźwiękowienia i aktorów. Hipnotyczna muzyka podparta jest mocnymi efektami dźwiękowymi (w końcu wystrzał z broni nie brzmi jak pierdnięcie przez słomkę z tłumikiem),  Aktorzy również spisali się na medal. Wcielający się w tą samą postać Levitt i Willis naprawdę stają na wysokości zadania.

Film mnie naprawdę oczarował i już od pierwszych chwil wessał w swój świat. Co jakiś czas, przy bardziej napiętych scenach, z sali kinowej wyrywał się okrzyk zdumienia; nawet mi samemu (często nieskoremu do głośnego reagowania na filmy) nieraz wyrwało się z ust donośne „o żeż w mordę”. Dla mnie jest to świetny film, opowiedziany z prawdziwą wirtuozerią i werwą. Jest też przede wszystkim świeży, co w dzisiejszych czasach sequeli i remake’ów jest ogromnym plusem. Do tego Willis należycie kopie dupy. Czego chcieć więcej?

Moja ocena: 9

środa, 31 października 2012

Disney kupuje Lucasfilm.


Jedną z najciekawszych wiadomości ostatnich dni jest transakcja dokonana przez Disneya. Otóż chłopaki od Myszki Miki i ferajny kupili sobie na własność Lucasfilm, wytwórnię należącą do niejakiego George’a „Nie-dam-spokoju-własnym-filmom” Lucasa – twórcę (są tacy którzy tego nie wiedzą?) sagi Gwiezdnych Wojen. Kupiona za cenę 4,05 miliarda dolarów wytwórnia dołącza tym samym do zakupionych wcześniej Pixara i Marvela (proszę powiedzcie mi, że nie muszę informować was co to?).

Ogólnie sama wiadomość przeszłaby bez większego echa gdyby nie jeden maciupki szczegół: zapowiedziano kolejną część Gwiezdnych Wojen! Nie serial animowany, nie serial z aktorami nawet nie animowany film tylko kolejny pełnoprawny epizod, tym razem opatrzony numerkiem 7! Poza tym, że planowany na 2015 Epizod 7 jest pierwszym z wielu mających być wydawanych co 2-3 lata epizodów nie znamy żadnych szczegółów. Ale to wystarczyło by wszyscy fani astmatycznego dyszenia i szermierki z latarkami w ręku zadrżeli z jednocześnie podniecenia i strachu. Podniecenia, bo to w końcu kolejna część ich ukochanej sagi, strachu bo jak można zrobić sensowny ciąg dalszy gdy wszyscy najważniejsi aktorzy ze starej trylogii dobijają właśnie do wieku Yody?


Można ich zastąpić głównymi postaciami z Disneya!











Dla tych, którzy obawiają się, że przejęcie przez Disneya spowoduje, że nagle Luke’owi wyrosną czarne, okrągłe uszy śpieszę z informacją: te same obawy pojawiły się w przypadku przejęcia Marvela a jakoś nie widzę Spidermyszy śmigającej pomiędzy wieżowcami. Do tego do Disneyowskiego zestawu księżniczek dołączyła nowa: Księżniczka Leia. Nie wiem jak wam ale mi perspektywa witającej mnie w takim stroju Lei w Disneylandzie bardzo przypadła do gustu. Ja sam podchodzę optymistycznie do tego projektu: a nuż urodzi się z niego coś naprawdę ciekawego i wartościowego? Hah, dobra prawie przekonałem sam siebie. Moje czarne myśli podsuwają mi następujące obrazy: zawadiacki aktor w roli Hana Solo próbujący (nieskutecznie) ile sił upodobnić się do Harrisona Forda, fabuła oparta na cudownym wskrzeszeniu Imperatora, przeładowanie efektami specjalnymi a to wszystko w naszym ukochanym 3D.

Cóż… i tak pójdę na to do kina, nieważne w jakiej formie zostanie to podane – bycie fanem zobowiązuje nie? Pozostaje mieć nadzieję, że ci ludzie wiedzą co robią… poza tym jest szansa, że w końcu ukatrupią Jar Jar Binksa! A to chciałbym zobaczyć w 3D.

czwartek, 4 października 2012

Czekamy na: Looper - pętla czasu



Moi drodzy muszę wam się do czegoś przyznać. Otóż… jaram się nowym filmem! Wiem wiem, nie jest to szczególne osiągnięcie w moim wypadku bo ostatnio łatwo daję się nabierać na to co prezentują trailery (ze „Szpiegiem” jako koronnym przykładem), ale przeczytajcie całą notkę… a nuż was też to zainteresuje? Zanim zacznę opisywać co mnie dokładnie tak nakręciło i czego się boję chciałbym wam zaprezentować trailer filmu „Looper – pętla czasu”:



Co mnie jara:
Zacznijmy od samej fabuły: podróże w czasie. Jak niektórzy z was wiedzą na samą myśl o takim filmie mam kisiel w majtkach. Dorzućcie do tego niebanalny pomysł gdzie główny bohater ściga samego siebie z przyszłości z zamiarem przeprowadzenia na nim (sobie?) kuracji ołowiem. Ich (jego?) starcia mogą być naprawdę ciekawym motorem napędowym fabuły. Nieźle, lecimy dalej. Z niepokojem graniczącym ze strachem czekałem na pojawienie się jakichkolwiek informacji o wersji w przewspaniałym 3D i okazało się, że takich nie ma bo… film będzie w pięknym i swojskim 2D! Alleluja! Ale jest jeszcze jedna, bardziej szokująca niż brak 3D wiadomość: film nie jest na podstawie. Nie jest to ani sequel ani prequel ani remake ani na podstawie książki, komiksu, serialu. Nie sądziłem, że takie rzeczy są w dzisiejszych czasach możliwe! Rozumiem, że Christopherowi Nolanowi i jego Incepcji pozwolono na coś takiego bo jego nazwisko to już wyrobiona marka, ale ładować kasę w taki projekt i to prawie, że debiutanta? Gdybym spotkał kolesia, który dał Looperowi zielone światło ze wzruszenia padłbym mu chyba w ramiona. Na koniec plusów chciałbym wspomnieć o obsadzie: wiecznie łysy Bruce Willis i będący obecnie na fali Joseph Gordon-Levitt oraz partnerująca im Emily Blunt to nazwiska z pierwszej ligii więc chyba nie będzie źle. Prawda?



Czego się boję:
Filmy o podróżach w czasie łatwo jest skaszanić. Nie jest trudno popełnić jakiś błąd w scenariuszu, tworząc tym samym olbrzymią lukę fabularną co do której twórcy udają, że jej nie widzą (pozdrawiam sagę o Terminatorze! Mała dygresja: wiecie czemu w drugiej części wysłali robota w przeszłość a nie faceta? Bo robot nie zapłodni nikogo w przeszłości). Nietrzymająca się kupy fabuła to moja największa obawa. Drugą niewiadomą jest tak naprawdę sam reżyser; rodzi się pytanie czy podoła z tak ciężkim materiałem jako debiutant? Jest też obawa, że film okaże się po prostu średni. Trailer robi smaka na wykwintne danie a film okazuje się być tylko suchą kanapką, ze starym serem i do tego trzymanym 3 dni w plecaku. Znacie to uczucie (oczywiście chodzi o zawód na filmie po ciekawym trailerze a nie o kanapkę)? Ja aż za dobrze.


Na dziś to by było na tyle. Film będzie miał polską premierę 2 listopada więc tak naprawdę pozostał nam miesiąc czekania. Nie mogę się doczekać! To będzie kolejna okazja żeby poddać testowi gramatykę polskiego języka w kontekście rozmów o podróżach w czasie. Aż żal że fikcyjna książka z uniwersum Autostopem Przez Galaktykę (polecam pierwsze 3 części z 5 części całej trylogii) pt. „1001 czasów dla podróżników w czasie” nigdy się nie ukazała bo znajomość czasu przyszłego półwarunkowego modyfikowanego subzwrotnowtórnoprzeszłoprzypuszczającocelowego mogłaby okazać się pomocna.