Oto nadszedł ostatni z pięciu wakacyjnych, subiektywnie ważnych dla mnie filmów: Merida Waleczna. Dorosły facet i chodzi na bajki? No cóż… to nie są zwykłe bajki moi drodzy tylko animacje robione przez studio Pixara (kiedyś wam wytłumaczę różnicę), które przyzwyczaiło nas do dorosłych, dopracowanych w każdym szczególe produkcji. Czy i tym razem Pixar stanął na wysokości zadania? Czy podczas seansu zalewałem się łzami jak podczas pierwszych minut Odlotu (a co!)? A może wzdychałem z zachwytu jak na widok podróży Wall-e przez galaktykę? Cóż… te i inne odpowiedzi poznacie czytając poniższą recenzję. Jedyne co mogę teraz powiedzieć to to, że było… rudo. Bardzo.
Teraz każdy dzieciak będzie chciał strzelać z łuku.
Zacznijmy jednak od fabuły. Rzecz dzieje się w dawnej Szkocji, pełnej magii, niebezpieczeństw i twardych ludzi (pomijając tych kolesi, którzy zachowują się jak Włosi). Śledzimy losy księżniczki Meridy, córki króla Fergusa (świetny głos Ferdka Kiepskiego) i królowej Elinor. Młoda Merida oprócz tego, że jest właścicielką najlepiej animowanych włosów ever, jest także porywcza i nie boi się wystąpić przeciwko wiekowym tradycjom i własnej matce, silnej propagatorce owych tradycji. Wynika z tego niemała draka, szczególnie gdy Merida, która nie potrafi przekonać matki do swoich racji, sięga po mniej konwencjonalne środki zmiany losu.
I tu pojawia się pierwsze zaskoczenie, gdyż otrzymujemy tutaj wyjątkowo kameralną opowieść, która skupia się głównie na rozwoju relacji buńczucznej łuczniczki i jej twardo broniącej tradycji matki. Odrobinkę zmylony zwiastunami (który to już raz hę?) oczekiwałem czegoś.. większego? Bardziej epickiego? Ale przyznam, że gdy pierwsze zaskoczenie minęło wsiąkłem w historię i nie widzę nic złego w jej kameralności. Fabuła prze do przodu bez żadnych większych przeszkód i choć nie pozostawia człowieka zdruzgotanego emocjonalnie (a niech cię Toy Story 3!) to nie pozostawia też niedosytu. Jedyne co mogę zarzucić to, że w filmie czuć bardziej Disneya niż Pixara. Wirtuozeria w snuciu opowieści tych drugich pojawia się niestety tylko w kilku scenach. Troszkę szkoda, bo czuć było potencjał na coś większego.
Żadnych zastrzeżeń nie mam co do warstwy audio/wideo. Polska ekipa dubbingująca spisała się świetnie i chciałbym tutaj wyróżnić zarówno Ferdka Kiepskiego i panią od Meridy, która nadała głosowi głównej bohaterki zadziornego charakteru. Całość uzupełnia odpowiednio celtycka ścieżka dźwiękowa (szczególnie fajna w wersji angielskiej) i przepiękne krajobrazy. Pixar jak mało kto potrafi oczarować wykreowanym światem, a Merida Waleczna nie jest wyjątkiem. Dodam jeszcze, że kompletnie nie opłaca się iść na wersję 3D: to tylko beznadziejny dodatek. To jest jak z pamiętną Dosią: po co przepłacać jeśli nie widać różnicy?
Podsumowując: miałem z oceną Meridy niemały problem, lecz po dłuższym zastanowieniu stwierdzam, że film był dobry. Może i nie grał na emocjach tak jak reszta Pixarowych produkcji, niemniej jest to solidna animacja i nie uważam czasu jej poświęconego za stracony. Wyszedłem z kina odrobinkę zaskoczony ale na pewno nie zawiedziony. Polecam tym, którzy chcą się oderwać od kolejnych sequeli Madagaskaru i Epoki Lodowcowej.
Moja ocena: 7,5.
Fakt, zalatuje tam medycyną niekonwencjonalną ^^
OdpowiedzUsuńZ dubbingiem się zgadzam - te dwa głosy w szczególności
Poczekam na DVD, obejrzę 10 razy i będę zakochana ;)
Ferduś dał radę :) i wszędzie dookoła lasy i góry - piękne lasy i góry
OdpowiedzUsuńno i ta animacja przed filmem też dobra już o niej samej można by pisać notkę
Ja bardziej się skuszę na Nemo w 3D, bo tam chyba jest animacja z Toy Story ^^ --> http://www.youtube.com/watch?v=9EuIo8VqHjs&list=PL02D10A23706C2501&index=7&feature=plpp_video
UsuńPani od Meridy (Dorota Segda) cóż za brak, profesjonalizmu.
OdpowiedzUsuńFilmu nie widziałem, choć chciałem, ale muszę się zgodzić, że relacja mojej 7 letniej siostry odbiegała sporo od tego czego spodziewałbym się po obejrzeniu trailera.
Czas najwyższy jeszcze raz obejrzeć.
OdpowiedzUsuń