„Atlas Chmur” jest lepszy niż książka, na podstawie której powstał!
Rany… nigdy nie podejrzewałem, że kiedykolwiek będę miał okazję powiedzieć to
zdanie a już tym bardziej w odniesieniu do filmu, co do którego miałem tyleobaw. Ale czy zatem film jest wart polecenia? W końcu książka mogła być słaba
(i była) co by znaczyło, że film może być co najwyżej średni. Cóż… takich
rzeczy raczej się ze wstępów do recenzji nie dowiecie, więc nie pozostaje nic
innego jak przejść do meritum.
Chociaż raz tłumacze nie mieli problemów z tytułem.
„Atlas Chmur” to 3 godzinna (pamiętajcie żeby się wysiusiać przed
seansem – wstrzymywanie grozi powstaniem kamienia nerkowego!) epopeja
science-fiction, na którą składa się 6 zdawałoby się odrębnych historii. Każda
z nich nie dość, że przedstawia dzieje innego bohatera to jeszcze jest
nakręcona w różnym stylu: mamy tutaj m.in. komedię czy kryminał. Wszystkie
łączy motyw przewodni: reinkarnacja i kolejne wcielenia tej samej osoby.
Obawiałem się osobiście, że fabuła może być mocno nieczytelna dla osób
niezaznajomionych z książką, ale nie było aż tak źle! Mimo sporych przeskoków
czasowych i mocnego poszatkowania da się śledzić całą historię bezmigrenowo.
Tak naprawdę to co rodzeństwo Wachowskich razem z Tomem Tykwerem
zrobiło z fabułą książki zasługuje na gromkie brawa! Z rozmemłanej i nudnawej
książki (nie wierzcie Empikowi! Taka to epopeja fantasy jak z bułki pocisk
artyleryjski) udało im się wycisnąć najsmaczniejsze kąski i podać je w
wyśmienitym sosie. Wszystkie historie są emocjonujące i wciągają jak Włosi spaghetti
do tego niektóre zwroty akcji na prawdę potrafią zaskoczyć. Daje tu również znać
o sobie mistrzowskie wyczucie tempa akcji; gdy pojawia się groźba, że ilość dialogów
mogłaby znużyć widza nagle częstowani jesteśmy angażującą sceną akcji. Mógłbym chwalić
w ten sposób długo ale wydaje mi się, że największą reklamę temu filmowi robią…
moje pośladki. Jako, że okoliczności zmusiły mnie bym oglądał ten film na
schodach i bez oparcia bałem się, że moje zacne i delikatne 4 litery podniosą
alarm po 10 minutach seansu. I być może piszczały z bólu ale film tak mnie
wciągnął (mimo znajomości fabuły po przeczytaniu książki), że nic nie
zauważyłem.
Rewelacyjnym pomysłem trójki reżyserskiej było obsadzenie aktorów w
wielu rolach jednocześnie – taki np. Tom Hanks gra 6 skrajnie różnych postaci
(moja ulubiona? Dermot Hoggins). Dzięki takiemu zabiegowi przedstawiona tutaj
wędrówka dusz jest świetnie uwypuklona. To co w książce było zaledwie
zarysowane tutaj jest nam serwowane z siłą i prędkością rozpędzonego parowozu
(niekiedy to zaczyna odrobinkę drażnić – gdy bohaterowie zaczynają klepać
rzeczy w stylu „mieliśmy się spotkać i wiem, że już się kiedyś spotkaliśmy”). Oklaski
tutaj należą się stylistom i makijażystom, którzy Oscara za charakteryzacje jak
nic mają w kieszeniach. To co wyczyniali z aktorami zasługuje na najwyższą
pochwałę. Polecam zostać na napisach ponieważ w ich trakcie prezentowane jest
zestawienie wszystkich postaci granych przez każdego aktora (zaufajcie mi –
kilku was zaskoczy).
Moja reakcja po zobaczeniu kto grał pielęgniarkę.
Muszę przyznać, że jestem zachwycony i zaskoczony. Krytycy filmowi praktycznie
jednogłośnie zjechali ten film… no ale im się nie dziwię: mając w perspektywie
reinkarnację w kamień (a to ich bez wątpienia czeka) też byłbym odrobinkę
drażliwy. Książka, która uznawana była za nieekranizowalną została nie dość, że
z bardzo dobrym skutkiem przeniesiona na srebrny ekran to jeszcze rezultat jest
jednym z najbardziej pozytywnych zaskoczeń w tym roku! Polecam wszystkim fanom
science-fiction. A nie-fanom mówię: to dobry moment, żeby spróbować się
przekonać.
Moja ocena: 9
Powiedzmy, że mi udało się dosyć dobrze nadążać za fabułą, bo wiedziałam na co się nastawić. Byłam przygotowana na to skakanie po wątkach. Dlatego dobrze by było, żeby osoby, które nic wspólnego z gatunkiem nie mają, były bardzo skupione podczas seansu, bo inaczej istnieje możliwość, że po 3h nic nie zrozumieją.
OdpowiedzUsuńTeż film polecam. W ogóle się nie dłużyło.
Ja się martwiłam o Twoje kolano. Ale biorąc pod uwagę, jak ciasno było miedzy fotelami (ja ledwo nogi przekładałam), może i lepiej że na schodach siedziałeś ;)
no to mnie zachęciłeś :)
OdpowiedzUsuń